Lina była jednym z pięciorga dzieci wspaniałych Rodziców, którzy przybyli z Tyrolu do Wenecji szukać pracy…. znaleźli ją w jednym z hoteli i tak intensywnie pracowali, że wreszcie ten hotel odkupili!!!!! Trzy córy i dwóch synów. Hedi, Lina, Hans, Elfi i Andrea…. zgrana paczka… na początku… wszyscy zaczynali pracę w hotelu od sprzątania, podawania, obsługiwania, tak jak ich Rodzice, aby kiedyś po prostu fachowo zająć się interesem, który nawet dobrze szedł….. Ale jako że z rodziną najlepiej to się na zdjęciu wychodzi, wszystko potoczyło się troszkę inaczej….. Rodzice pomarli w wieku lat około 60-ciu, a mamusia to nawet z kieliszkiem porto w ręku, jak zawsze wspominała Lina… Hotel został w rękach niezbyt zgodnego rodzeństwa. Dyrektorem został Hans, Elfi się wykręciła i poszła na studia – dziś jest tłumaczem symultanicznym, jeździ po świecie i można ją spotkać na kongresach, zgromadzeniach i tym podobnych międzynarodowych wydarzeniach wymagających szybkiej interwencji lingwistycznej. Pozostałe dwie siostry i młodszy brat pozostali w hotelu jako współzarządzający….
Nie wspomniałam, że ów słynny hotel to czterogwiazdkowy Gabrielli Sandwirth na granicy dzielnic Castello i Arsenale przy Rivie…
Lina była bajecznie piękną kobietą. Widziałam raz jej zdjęcie z młodości, duże, oprawione w ramy, wisiało u niej na ścianie, naprawdę zamarłam z wrażenia….. chciałam je od niej wyciągnąć albo chociaż sfotografować ale ono szybko zniknęło, Lina się potem wykręcała, że… ktoś jej zabrał….. chyba nie lubiła siebie już ponad 70cio letniej bo nawet lustra chowała…. Pełniący obowiązki maître d’hôtel Aldecchi, który zaczynał pracę w hotelu w zamierzchłych czasach jako bardzo bardzo bardzo młody kandydat na kelnera, wspominał pojawienia się Liny w restauracyjnym patio. Schodząc schodami ściągała wzrok nie tylko mężczyzn……. Goście zamierali……
Lina była wszechstronnie wykształcona, jak to w tych czasach bywało, ale nade wszystko kochała muzykę i operę…. dlatego zwróciła uwagę na muzykujących Polaków pod jej oknami….. Sama też grała na fortepianie i troszkę podśpiewywała ale zdecydowanie nie miała operowego głosu więc spuszczam zasłonę milczenia na jakość wokalną jej wykonań…. za to ja jej śpiewałam, co uwielbiała…. i to ona jako jedna z pierwszych zasugerowała mi, że jednak sopranem nie jestem…..
Wrócę jednak do ważnego acz smutnego faktu w jej życiu…. Lina nigdy nie wyszła za mąż. Miała fantastycznego narzeczonego Jean-Pierre’a, Francuza. W tamtych czasach jednak młodzi musieli prosić rodziców o zgodę, ojca przede wszystkim. Z rodzeństwa Liny tylko brat Andrea był żonaty i rodziły mu się dzieci. One były sukcesorami hotelu. Lina czekała na zgodę ojca, czekał także jej francuski narzeczony…. Tato dał tę zgodę, na łożu śmierci…. Niestety przy tym fakcie był obecny tylko ów żonaty brat. Nie przekazał Linie dobrej nowiny a Francuz nie doczekawszy się po prostu wyjechał…… ożenił się we Francji i korespondował z Liną przez długie lata….. Brat przyznał się siostrze po wielu latach do przekrętu co nie polepszyło i tak już nie za dobrych układów między nimi…. Nikt więcej z rodzeństwa nie miał potomstwa, więc dziś hotel jest we władaniu siostrzenic Liny – Giovanny i Franceski Perkhofer. Brat odcierpiał swoje – jego najmłodszy syn Stefan (21) i żona zmarli na raka…….
Lina była nieprawdopodobnie artystyczną duszą i – według nas – obarczoną a może “pomazaną” darem nawet nie szóstego czy dziesiątego zmysłu. Ona w pewnym sensie miała kontakt z przeszłością i z teraźniejszością na odległość…… Może była medium, kto wie, tego nikt nie sprawdził…… O mojej specyficznej relacji z nią opowiem przy innej okazji ale przytoczę tu tylko jeden fakt świadczący jednak o jej jakichś kosmicznych właściwościach… w tamtych czasach komórek ani internetu nie było…. Były telefony a owszem, i nawet już z budki telefonicznej można było dzwonić za granicę…. Pisaliśmy listy i ja czyniłam to często. Lina nigdy nie odpisywała, ale za to czasem znienacka dzwoniła, jeszcze mieszkałam z rodzicami, więc poznała ją przez telefon moja mama (rozmawiały po niemiecku). Najczęściej dzwoniła gdy…. byłam chora, to były początki tych strunowych niedyspozycji. Po prostu dzwonił telefon a w nim zachrypnięty głos Liny: “Anjeska jak się masz? Chyba nie za dobrze, ja to wiem, bo też mi co gardło dokucza.” Gdy próbowałam zaprzeczać, żeby jej nie martwić, zawsze odpowiadała: “Ja czuję tu, w Wenecji, że ty jesteś chora i że to poważna sprawa, dbaj o siebie….”
Hotel Gabrielli mieści się w starym pałacu, w którym w miejscu dawnych przejść, bram i podcieni dziś usytuowana jest restauracja. Przepięknie malowany sufit i wiele zabytkowych kolumn. Jedna kolumna spędzała sen z powiek Liny i jak to ona mówiła – “była nadzwyczaj aktywna”…. Na kolumnie były ślady cięć szpad po dawnych walkach i wyryty krzyż z literą C…. jak Carolina….. Lina opowiadała, że jest z nią związana jakaś historia o miłości do pięknej damy i śmiertelnej walce rywali….. Nie można było siadać przy stole w pobliżu niej, a szczególnie, gdy do wspólnego biesiadowania miała do nas dołączyć Lina….. Nie była w stanie usiedzieć… Na początku oczywiście że wydawało się nam to śmieszne….. aż do pewnego dnia…. Byliśmy zawsze kwaterowani w pokoju 106, którego okna wychodziły właśnie na kolumnę. To był rok, gdy przyjechałam z Jaśkiem. W którymś momencie zaczęliśmy się regularnie i bez powodu budzić o 5 rano….. dla zabicia czasu włączaliśmy tv, gdzie zawsze o tej porze leciał Flip i Flap…… Po kilku takich niedospanych nocach Lina nas poinformowała, iż wie, że nie możemy spać i że jest to z powodu kolumny….. Zaprosiła na obiad księdza z pobliskiej parafii, który odmówił przed ową nieszczęsną kolumną krótką modlitwę i ….. odgonił złe uroki…. od tego dnia do końca pobytu spaliśmy już normalnie a i Lina czasem siadała z nami przy stole sąsiadującym z nieszczęsnym świadkiem historii……
Nie mam osobnej fotografii kolumny, ale znalazłam ją na zdjęciu z 1994 roku, to jest TO z tyłu za mną…. Przy stole oprócz Jaśka i mnie siedzą od lewej strony Ingeborg Gunvald, malarka i Tonje, Norweżka, żona najstarszego brata Liny, Hansa
Takich i innych sytuacji było mnóstwo…. wiele wzbudzało śmiech i na pewno przy kolejnych weneckich opowiastkach będę je wspominać…. 2 lata temu, 16 lutego 2014 roku zadzwoniłam do Liny jak zawsze na jej urodziny, miała już 89te! Usłyszałam radosny i pełen energii głos co jak zwykle napełniło mnie wielką radością… 16 maja 2014 to była sobota….. w którymś momencie dobiegł nas huk i brzęk tłuczonego szkła. Przerażona kotka uciekła z małego pokoju. Myśleliśmy, że coś zmalowała. Na ścianie wisiał obraz duńskiej malarki Ingeborg, zamieszkałej w Wenecji od lat, obraz przedstawiający zaułek, w którym mieszkała na tyłach hotelu Liny…. Obraz namalowany dla nas.
Oprawiony w szkło ponieważ była to pół akwarela i pół grafika….. Spadł z hukiem…. Czyli nie wina kota, bo po ścianach raczej nie łazi… Jasiek spojrzał i mówi: “Lina. Dzwoń do Wenecji”….. Telefon odebrała pokojówka i podała mi Linę do telefonu uprzedzając, że jest bardzo słaba. Zamieniłyśmy dwa, trzy słowa, naprawdę nie mogła mówić…. ale powiedziałam jej to, co chciała zawsze od nas słyszeć, że ją bardzo kochamy i się za nią modlimy….. Po czterech dniach dostałam maila od jej najmłodszej siostry Elfi, że po rozmowie ze mną zabrali Linę do szpitala, gdzie zapadła w śpiączkę i zmarła nad ranem 20 maja……
Obraz przypięliśmy do ściany pinezkami………. To zejście na Campo Santa Maria della Formosa, na tyłach kościoła pod tym samym wezwaniem…
C.D.N.
One Response
Helena Zaborowska
Pięknie Agnieszko…