Ewa Podleś w Gran Teatre del Liceu maj 2017

with No Comments

 

Za namową moich dwóch wspaniałych koleżanek Helenki Zaborowskiej i Iwony Sobotki, obu zamieszkałych w Barcelonie, oraz za życzliwym przyzwoleniem ich mężów Alejandro i Pawła, skorzystałam z nadającej się fantastycznej okazji podczas mojego miesięcznego pobytu w Madrycie i wyskoczyłam na 2 dni do Barcelony…. Ukoronowaniem tego pobytu, o czym w następnych akapitach, był spektakl La fille du regiment (Córka pułku) Donizettiego w reżyserii jednego z moich ukochanych reżyserów Laurenta Pelly’ego…. Spektakl o tyle kuszący, że nie dość, iż komedia, ale jeszcze z udziałem naszej fantastycznej Gwiazdy Ewy Podleś…… I o Niej za chwilę, bo chciałabym kilka słów o samej wyprawie…..

Półtora dnia, bo tyle właściwie miałam czasu, to na Barcelonę kropla w morzu. Pomógł mi bilet HOLA BCN 48h z którym mogłam szybciutko przesiadając się przemierzać odległości. Plan sobie też wyrysowałam, żeby dokładnie wiedzieć, dokąd jadę i dlaczego…. Zaczęłam oczywiście od Bazyliki Sagrada Familia, bez obejrzenia której, oraz innych dzieł Gaudiego wizyta w tym magicznym mieście jest po prostu jałowa.

Niestety za późno pomyślałam o wizycie wewnątrz i biletów w sprzedaży internetowej już nie kupiłam, a w gigantycznej kolejce stać nie miałam zamiaru… zadowoliłam się zatem zapozowaniem przed Casa Batlló, którego remontu na zamówienie właściciela podjął się Gaudi i wykonał w latach 1904 – 1906.

Barceloną zafascynowałam się po wchłonięciu pierwszej dużej powieści Ildefonso Falconesa LA CATEDRAL DEL MAR czyli Katedra w Barcelonie. Pamiętam, gdy byłam w tym mieście w listopadzie 2009 roku (śpiewałam w Gran Teatre del Liceu) chodziłam z przewodnikiem “po książce” i odkrywałam wszystkie miejsca, oczywiście najbardziej magicznym była sama tytułowa katedra czyli Bazylika Santa Maria del Mar, a także wzgórze Montjuïc……

Mieszkałam teraz w gościnnym miejscu u Iwonki, blisko Placu Hiszpańskiego z którego na Montjuïc jest po prostu żabi skok.

8 lat temu spenetrowałyśmy to wzgórze wzdłuż i wszerz razem ze wspaniałą Moniką Mych, jeszcze wtedy nie Nowicką (dziś już dwunazwiskową 😃 ) a wędrówkę zakończyłyśmy tam wysoko przy pałacu będąc świadkami fantastycznego pokazu światło – dźwięk Magicznej Fontanny Montjuïc okraszonego nagraniem Freddie Mercury / Montserrat Caballe… oczywiście BARCELONA!!!!! I tak wyglądałyśmy w październiku 2009….

I tak wtedy grała fontanna

Dziś niestety dźwięk zawiódł, więc sam szum wypełniał fonię nagrania…

Drugiego dnia schodziłam po mieście 7 godzin, oczywiście nieodzownym punktem wycieczki był Port Vell i plaża Barceloneta, a słoneczko musnęło mnie bardzo serdecznie.

I tak dotarłam do szczytowego punktu mojej wyprawy. Z pomocą Helenki stałam się szczęśliwą posiadaczką zniżkowego biletu na spektakl w słynnym barcelońskim Gran Teatre del Liceu, przy równie słynnej barcelońskiej Rambli. Przyznam się szczerze, iż nie chadzam często do opery od strony widowni… trochę z braku czasu a trochę z lenistwa, bo najczęściej jednak bywam “od wewnątrz” na własnych spektaklach. Ale będąc za granicą chętnie korzystam z rekomendacji, szczególnie, gdy w spektaklu bierze udział ktoś znajomy o wspaniałej renomie, tak też było i tym razem. Nazwisko Ewy Podleś podziałało na mnie jak magnes, gdyż legendy krążące o naszej śpiewaczce są gigantyczne, a ja spotkałam Ją oko w oko do wczoraj tylko 3 razy….. O czym teraz.

Pierwszy raz jakieś 20 lat temu gdy jeszcze współpracowałam w Teatrem Wielkim w Warszawie, przydzielono mnie do garderoby, gdzie na tabliczce widniało nazwisko Ewy Podleś. Dopisano (dodrukowano) tam i moje, nie trwało to długo bo po jakimś czasie nazwiska w ogóle zlikwidowano, ale był to powód do dumy. Zatem któregoś dnia po próbie schodząc z wysokich pięter dostrzegłam stojącego przy schodach pana Jerzego Marchwińskiego, męża Ewy. Mając w pamięci prośbę mojego włoskiego mentora Claudio Desderiego, który od lat przyjaźnił się z Ewą i Jerzym (magiczne słowo żubrówka pozostanie mi w pamięci na zawsze, ale ten polski zielony napój jest naprawdę uwielbiany wszędzie), podeszłam do pana Jerzego, przedstawiłam się i przekazałam pozdrowienia od Claudia. Oczywiście jego nazwisko otworzyło drzwi do dłuższej pogawędki i przy takowej zastała nas pani Ewa, która po skończonej próbie wypadła z garderoby i strzeliła we mnie bardzo ostrym spojrzeniem. Ci co mnie znają, wiedzą, że nie tylko nad Państwem Podleś/Marchwiński góruję wzrostem…… To też być może było powodem tych wzrokowych szabli, którymi we mnie cisnęła, ale ja, Bogu ducha winna, z rozbrajającym uśmiechem przekazałam i Jej pozdrowienia od Claudia, co bardzo widocznie spowodowało złagodzenie nastawienia….. Takie miałam ówczas wrażenie, spotęgowanie opowieściami o surowości i nieprzystępności naszej Primadonny.

Drugie spotkanie było krótko po pierwszym. Trwały próby do Il Viaggio a Reims którym to dziełem Rossiniego dyrygował specjalnie dla Ewy Podleś Alberto Zedda. Pamiętam tylko, że kostiumy były dość wymieszane i raczej współczesne. Schodząc któregoś dnia z próby gdzieś na górze, wdepnęłam na scenę, gdzie obywała się próba generalna. Za pozwoleniem naszej cudownej i mitycznej Tereski Krasnodębskiej weszłam za scenografię, która półkolem lub półkwadratem ograniczała scenę, do środka można było rzucić okiem przez wycięte otwory drzwiowe. Odbywała się jakaś scena zbiorowa z dużą ilością solistów na scenie i panią Ewą jak przywódcą na czele. Ktoś mnie pociągnął i nagle, w płaszczu, znalazłam się między nimi, w pobliżu głównej bohaterki. Tym kimś był Mietek Milun, nasz fantastyczny bas (o którym zawsze się mówiło Mietek jak wyborne wino, im starszy – tym lepszy), który zdążył mi szepnąć: “Spokojnie, nie odróżniasz się kostiumem, postój tu z nami” ….. Postałam zatem, bardzo znów dumna z tego, że prawie mogłam dotknąć palcem naszej Gwiazdy 🎶🎶🎶

Trzecie spotkanie nazwałabym bardziej intymnym, gdyż wybrałam się na próbę generalną Elektry także do TWON, namówiona i wprowadzona (gdyż już nie współpracowałam z teatrem) przez Monikę Mych już Nowicką! Wtedy jeszcze nie byłam w stanie wytrzymać wszystkich solowych monologów Elektry, ale pierwsze sceny zbiorowe dziewcząt i oczywiście całą fantastyczną scenę Klytämnestry przeżyłam z zapartym tchem. Ewę spotkałam w windzie. Przedstawiłam się i podziękowałam za piękne śpiewanie i rolę. Była zmęczona, poskarżyła się tylko na problemy z biodrem, jeśli dobrze pamiętam….. a w Jej scenie było dużo schodów, po których musiała biegać w tę i z powrotem…. Ale spojrzała na mnie CIEPŁO ❤❤❤

No i dotarłam do wczorajszego, przedostatniego przedstawienia Córki pułku. Po siedmiu godzinach planowego i bardzo zorganizowanego krążenia w słońcu, co zdjęcie pokaże, wylądowałam przed godziną 20tą na widowni czarownego teatru, ozdobionego bardzo charakterystycznymi lampami w kształcie uśmiechów. Z czasów dyrektorstwa Joana Mataboscha w Barcelonie nazwałam te lampy Matabosch’s Smiles…..

…ponieważ uśmiech Joana jest naprawdę niepowtarzalny…

 Teatro Real Madrid 25 maja 2017

Przyznam się szczerze, iż trochę zmęczona słońcem i fascynującym spacerem po mieście, umieściłam moją osobę pod jednym z takich uśmiechów, z dobrą widocznością i oddałam się muzyce, której jeszcze nigdy w całości nie słuchałam. Pierwsza scena z Ewą Podleś i chórem trzymała mnie w pionie, natomiast gdy pojawili się główni bohaterowie czyli sopran i tenor to…. przepraszam…. ciemność widowni i frazy muzyczne podziałały na mnie niestety usypiająco. I jeszcze Donizetti i jego niekończące się melodie i powtórki tychże… czy czasem nie można trochę zwidować? …. mówiąc językiem muzycznym….. Z totalnej ospałości i budzenia się co 15 sekund wyrwała mnie słynna tenorowa aria Ah mes amis … 9 do trzykreślnych zaśpiewanych z uśmiechem i pewnością przez meksykańskiego tenora Javiera Camarenę (trochę o fizis posągu z Wyspy Wielkanocnej) wywołało wielominutową owacje widowni i wymusiło BIS….. Oj ocknęłam się całkowicie i słowo daję, wytrwałam w pozycji bardzo pionowej do samiutkiego końca….. Nie na próżno…. FANTASTYCZNA lekcja śpiewu w drugim akcie opery, udzielana od fortepianu przez Ewę Podleś to majstersztyk wyobraźni cudownego Laurenta i kunsztu aktorskiego naszej kontralcistki. Scena godna Księgi Guinessa w dziedzinie lekcji muzyki 😄 😎 😆 😃 😁 ….. I ja dojrzałam zatem do tego, aby tę rolę zaśpiewać… ale TYLKO W PRODUCKJI LAURENTA !!!

Cała obsada zebrała zasłużone owacje i aplauzy, a ja pozwolę sobie pokazać naszą cudowną Ewę:

Dotarłam wreszcie do czwartego spotkania oko w oko. Dowiedziałam się – pocztą pantoflową, a jakże – iż przez wspólnych znajomych Ewa została uprzedzona, że po spektaklu zajrzy do niej Zwierkówna…. A ja chciałam zrobić niespodziankę, choć nie byłam naprawdę do końca pewna, czy mnie skojarzy…… Umieściłyśmy się przed garderobą z mamą Helenki i poddałyśmy mozolnemu oczekiwaniu. Przy okazji znów zamieniłam kilka przemiłych słów z panem Jerzym Marchwińskim. Sam urok 😄

Ewa przyjęła nas z ciepłym uśmiechem. Wiecie co? Niesamowite. Osoba, o której latami krążyły opowieści, iż jest niemiłą, niedostępna, surowa, opryskliwa okazała się źródłem spokoju, ciepła, uśmiechu, życzliwości….. Może coś jest w stwierdzeniu Ani Marchwińskiej, córki Jerzego, że Ewa zyskuje przy bliższym poznaniu. Ale tak naprawdę kto ma szansę na to bliższe poznanie? Przecież my śpiewacy wcale nie uczestniczymy w bujnym życiu towarzyskim, nie rzucamy się w wir tłumu i nowych znajomości, mamy swoje życie, swoich bliskich i przyjaciół i naprawdę tłumy na scenie, to nam całkowicie wystarcza…… Rozmawiając z Ewą miałam wrażenie, że ona wcale nie chce tej rozmowy kończyć, wcale nie chce nas już wykurzyć z garderoby….. “Bo wie pani, teraz takie mniejsze role śpiewam, bardziej aktorskie”….. Dla mnie to była ROLA, która przyćmiła wszystkich wykonawców. Tenor, sopran mogą sobie śpiewać i śpiewać. Podskakiwać i machać rękami stojąc przed publicznością. A Podlesiowa zrobiła POSTAĆ. Tego się nie zapomina. No i cudowny Pelly, który potrafi dać genialny impuls przy tworzeniu charakteru postaci. Nie wytrzymałam i zapytałam, czy możemy zrobić razem zdjęcie. Odpowiedź była bardzo spontaniczna i oczywiście pozytywna. Zachwycona jestem tymi dziesięcioma minutami z Ewą Podleś, którą zobaczyłam z pięknej strony. Warto było przylecieć do Barcelony!!!!!

Wyglądamy tu jak Blada Twarz i Squaw…… Ewa nie mogła uwierzyć, że to tylko od chodzenia po mieście, a nie od leżenia na plaży nabrałam takiej barwy…….. No i śmiała się, że wciąż jestem taka wysoka…….

Nie byłabym sobą, gdybym oczywiście nie wspomniała o architektkach mojego pobytu w Barcelonie. Iwonka, która użyczyła mi mieszkania pod jej i Męża Pawła nieobecność. Odwdzięczyłam się wymyciem patelni i zostawieniem śmieci, których nie wiedziałam, dokąd wyrzucić 😄 😄 😄 😄 😄

 Zdjęcie zrobione w Warszawie w 2017

I wspaniała Helenka, która z mężem Alejandro mieszka w Barcelonie od lat i pracują oboje w Chórze Teatru Liceu. U nich czekał na mnie klucz od mieszkania, pod nieobecność właścicieli przebywających muzycznie w Berlinie.

Mały Kubuś też partycypował w mojej wizycie. Dał się rozśmieszyć kilka razy, co u trzymiesięcznego mężczyzny i obcej dotąd dojrzałej kobiety nie jest bynajmniej naturalną reakcją 😇 😇 😇 😇 😇…..

A do Barcelony wrócę….. WRÓCIMY!!!

 

 

 

Leave a Reply