Z opowieści Mamy, bo moja pamięć tamtych chwil nie sięga…… Procesja w święto Bożego Ciała, warszawski kościół św. Jakuba przy placu Narutowicza…. Mama prowadzi wózek z moją osobą w nim…… już siedziałam…. procesyjne śpiewy tak mnie zmodulowały, że się włączyłam…… po krótkim czasie Mama musiała się dyskretnie wymiksować z tłumu gdyż… podobno zagłuszałam….. 😀
W domu było pianino, zabytkowy Wolkenhauer jeszcze z miejscami po świecznikach, uratowany przez mojego Tatę z zawieruchy wojennej…. Podobno Rosjanie chcieli je porąbać na opał ale Tato dokonał chlubnej wymiany, takie braterskie MACHNIOM jak Gustlik z Grzesiem…. wojacy dostali flaszkę ognistego płynu i pianino pojechało z Tatą do Świebodzina….. a potem do Warszawy, gdzie po wojennych wędrówkach odnaleźli się moi Rodzice, pochodzący z białoruskiej części Polski……
Zatem stukałam w klawisze pokryte kością słoniową aż w końcu ktoś z sąsiadów nie wytrzymał i poradził Rodzicom, żeby mnie posłali do szkoły muzycznej….. a że było już po rozpoczęciu roku, to wylądowałam u sąsiadki z bloku, która uczyła mnie przez rok…. Też nie wytrzymała i przekonała Rodziców, że jednak ona dalej nie da rady…. Poszłam więc od nowego roku szkolnego do warszawskiej PSM I stopnia nr 4 im. Karola Kurpińskiego która do dziś mieści się przy ulicy Wiktorskiej…….. i oczywiście dalej kontynuowałam stukanie, tym razem pod okiem wybitnego pedagoga, pani Ireny Pietrachowicz…….
Stukałam tak przez 7 lat, czasem nawet w duecie z Kingą Veith, z którą odnalazłyśmy się niedawno po latach… Kinga była malutka i drobniutka i gdy wychodziłyśmy na scenę Sali Kameralnej Filharmonii Narodowej wyglądałyśmy jak Pat i Pataszon….. a mówili na nas Słoń i Mucha…
Rzęsistym oklaskom, po wspaniałym wykonaniu utworu nie było końca… wspomnienie z tego wydarzenia umieścił Tato Kingi w książce, którą napisał dla swoich dzieci….
Kinga strasznie szybko biegała, w korytarzowych wyścigach nie dawała nikomu szans…… W tamtym czasie miała proste jasne włosy…… W któreś wakacje poszła jak zawsze do fryzjera, zrobić porządek z niezbyt bujną czupryną….. no i wydarzył się wypadek…. odrosły jej sprężyny…. SŁOWO DAJĘ!!!!! Ma je do dziś….. kto ją znał, a przede wszystkim Tatę Kingi, to się nawet nie zdziwił….. zdziwieniu natomiast uległy panie nauczycielki w szkole, a nawet zgorszeniu, bo wezwały Rodziców na rozmowę pod tytułem “Dlaczego dziecko ma zrobioną trwałą ondulację”….. Oczywiście poszedł Tato Kingi….. nie ulega wątpliwości że sprawę wyjaśnił 😀
Podstawówkę muzyczną skończyłam będąc już w pierwszej klasie liceum…. jako że zawsze byłam matematyczną bestią, zatem naturalną sprawą była nauka w kierunku ścisłym, czyli klasa matematyczno – fizyczna…. z fizyki niestety byłam zawsze głąbem, przyznaję się bez bicia…… Nie chciałam też dalej grać na pianinie bo ćwiczenie mnie nużyło, i tak już dzieciństwo miałam w pewnym sensie “zubożone” – do szkoły muzycznej chodziło się codziennie popołudniami… dziś dziękuję Bogu, sąsiadom i Rodzicom, że jednak do tej szkoły muzycznej poszłam…… walałabym się po ościennych podwórkach i zbijała bąki przy trzepaku, a tak – liznęłam trochę sztuki….
Jeszcze w podstawówce zadebiutowałam w Teatrze Wielkim!!!!!!!! Tak tak!!!!! I nawet solo śpiewałam!!!! Wszyscy wtedy mieliśmy obowiązek śpiewania w szkolnym chórze…. i tam też chyba byłam dość głośna bo dostałam się do międzyszkolnego projektu. Śp profesor Romuald Miazga wyławiał głosy do udziału w opero – balecie Jana Fotka pt. “Leśna Królewna”……. Premiera była w 1978 roku (dziękuję za korektę Karolowi wiernemu zbieraczowi programów i ciekawostek operowych) z okazji odbywającego się w Warszawie Kongresu ISME – International Society for Music Education…. Część wokalna to Ptasie Radio Juliana Tuwima….. no tam zostałam GŁÓWNYM PTAKIEM czyli Narratorem….. Pamiętam, że raz zwolniłam się z przedstawienia – tak tak!!!! to było możliwe!!! – strasznie chciałam iść na dyskotekę ze znajomymi i jako powód podałam…. ślub mojego brata…. Brat już był żonaty od jakiegoś czasu więc… ożeniłam go po raz drugi 😀
Z tej przygody w warszawskiej operze pozostały mi wspaniałe znajomości, odnowione już w dorosłym życiu – Tadeusz Wojciechowski, Andrzej Straszyński, Hania Chojnacka, Agata Wiśniewska zwana także Agą Winską (siedziała obok mnie w dziupli!!!!!!!!!!)…..
W pierwszej klasie warszawskiego XXI liceum im. H.Kołłątaja zostałam zaciągnięta przez kolegę Włodzia do młodzieżowego chóru kościelnego….. taki powrót do źródeł no bo była to ta sama parafia, w której zakłóciłam swego czasu procesję………….. W chórze się rozśpiewałam i rozegrałam a ówczesny organista i opiekun muzyczny naszych wyczynów wokalnych Zdzichu Woźniak, zwany – słusznie zresztą – Profesorem, namówił mnie do zdawania na śpiew…. hm… sporo śpiewałam solo i nawet dostawałam pochlebne recenzje od wiernych: AAA TO TA CO SIĘ TAK DARŁA DZIŚ NA MSZY… Profesor chyba wiedział, co robi… dostałam się do szkoły średniej przy ul. Miodowej… bo ja sobie kochani wymyśliłam, że będę się edukować po kolei….. pamiętam jeden z egzaminów, sprawdzali moje zdolności muzyczne… wspomniałam, że kończyłam fortepian i że śpiewam w chórze kościelnym… Jeden z panów profesorów w wysokiej komisji stwierdził: DOBRZE, PRZYJMIJMY JĄ, BĘDZIE W PRZYSZŁOŚCI CHÓRY PROWADZIĆ…..
W międzyczasie byłam już studentką Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej….. Pamiętam egzaminy wstępne… z matematyki zdałam na maxa! To była moja duma! Natomiast na teście z fizyki strzelałam… cel był jasny – trafić w 40 punktów których potrzebowałam aby dostać się do Instytutu Informatyki…. Oczywiście się udało, a dzięki punktom z matematyki i języka angielskiego indeks miałam wręczany na uroczystości rozpoczęcia roku akademickiego w Gmachu Głównym Polibudy…..
Czas studiów podsumuję refrenem popularnej ówczas piosenki: STUDENCIOK UMPA UMPA, STUDENCIOK UMPA UMPA… Ale było ogólnie fajnie… Zebrała się tam nas zacna gromadka, między innymi Wiesiek Tupaczewski i Andrzej Piekarczyk, dziś znani jako Kabaret OT.TO … Obficie prowadziłam działalność kulturalną… poezja śpiewana przede wszystkim, najpierw z moimi wspaniałymi Przyjaciółmi Krzyśkiem i Arkiem których pieszczotliwie nazywałam Ptaszkami, a oni mnie – także pieszczotliwie Matką…. , grałam na fortepianie z Iwoną Piastowską, Konradem Materną, przyjaźniłam się ze Zbyszkiem Łapińskim, który szczególnie w ciężkim czasie wojennojaruzelskim przemycał mnie na swoje koncerty z Przemkiem Gintrowskim w Muzeum Archidiecezji…. i tak zleciały mi studia techniczne, które zakończyłam magisterskim dyplomem z wpisaną oceną 4…. Na egzaminie były 3 pytania…. przy ostatnim dostałam ataku śmiechu…. do dziś nie wiem czy to było nerwowe, czy to radość z odpowiedzenia na dwa poprzednie……..
Jeszcze przez chwilę kończyłam średnią muzyczną…… nie byłam do końca zarażona bakcylem śpiewu, na zajęcia przychodziłam z różnymi dziwnymi gadżetami, jak np. najnowsza płyta Oddziału Zamkniętego, w którym grał na basie mój kumpel z… chóru kościelnego, Marcin Ciempiel… i pomyślałam sobie, ze jeśli nie dostanę się do Akademii to może pójdę do chóru Filharmonii, no bo inżynierem naprawdę się nie czułam……. I znów mi się udało…. dostałam się z pierwszą lokatą!
I TAK SIĘ ZACZĘŁO!
3 Responses
Helena Zaborowska
Już czekam ba ciąg dalszy!!! Super!!!
Piotr
Agnieszko, z zapartym tchem przeżywaliśmy Twoją barwną historię. Stwierdzamy, że oprócz wielu talentów matematyczno-muzycznych, masz talent literacki i ciekawy styl narracji. Czujemy na ciąg dalszy i pozdrawiamy Cię cieplutko. Ucałuj od nas Jaśka.
Ania i Piotr
P.S. Zazdraszczamy Tobie znajomości z kabareciarzami z Otto. Jesteśmy do tej pory ich wielkimi fanami.
Agnieszka
Poznaliśmy się na Wydziale, chłopaki byli na Telekomunikacji, a Wiesiek robił nawet magisterkę u mojego brata…… znam ich dowcipy od lat…. generalnie są … takie same 😀