…CZYLI RZECZ O WALIZKACH…
Walizka rzecz święta i fundamentalna przy podróżach dłuższych i krótszych. Rozmiary różne, kiedyś wystarczały mi te nr 1 i nr 2 czyli kabinówka i średnia, ale po odkryciu lokalnych światowych gastronomii dorosłam do rozmiaru nr 3 czyli coś takiego, gdy się go szczelnie wypełni bez przesady, osiąga ograniczone limitem 23 kilogramy… Przewoziłam już różne specjały, nie wyłączając argentyńskich empanadas czyli wielkich pieczonych pierogów z nadzieniem przeróżnym, zakupionych w zaznajomionej gastronomii w Buenos Aires, ale najczęściej przewożę różne lokalne wina… Raz tylko zweryfikowano przy mnie moją walizeczkę… było to w 2009 roku gdy podczas produkcji Adriany Lecouvreur w Teatro Massimo Palermo wyskoczyłam do domu na Jasieczka urodziny i do walizeczki podręcznej zapakowałam z 10 butelek wina. Walizeczka była zawsze zmyłką, bo zakupiona w sklepie Disneya w Venezii miała wyhaftowanego Osiołka z Kubusia Puchatka i pierwotnie przeznaczona była dla córek, wówczas w wieku wczesnodziecięcym. Zatem wypełniłam tego Osiołka sycylijskimi winami i udałam się radośnie do odprawy. Wtedy nie było jeszcze ograniczeń w przewożeniu płynów w bagażu podręcznym….. Po przejściu walizki przez skaner zostałam odwołana na bok z prośbą o jej otworzenie…. panowie celnicy mieli dziwny wyraz twarzy, ale wytłumaczyłam im piękną “włoszczyzną”, iż jestem śpiewaczką operową, obecnie na kontrakcie w Teatro Massimo, i że lecę na urodziny do męża, który NIGDY W ŻYCIU nie próbował boskich win sycylijskich…. Panowie zareagowali żywiołowo na informację o moim zawodzie i od razu padło pytanie: A ZNA PANI PAVAROTTIEGO??? No pewnie, że znam, kto Go nie zna? 😃😃😃😃😃 NO TO BARDZO PROSIMY, ŻEBY TRZYMAŁA PANI TĘ WALIZKĘ POD NOGAMI W SAMOLOCIE, BO JAKBY NIE DAJ BOŻE SPADŁA Z GÓRNEGO LUKU TO BY BYŁA PRZYKROŚĆ…
Z Argentyny przywoziłam także wina w dużych ilościach. Przy drugim moim kontrakcie, w 2011, wypełniłam obie walizki winami, oczywiście do wagi możliwej. Niestety na którymś lotnisku celnikom zachciało się zajrzeć do środka i… wywiercili dziurę przez którą wsunęli najprawdopodobniej kamerkę światłowodową. Mieli małego pecha. Kamerka weszła do części z butami, więc wiele nie pooglądali. Ale nawiercona charakterystycznym gwintem dziura została i niestety nie udało mi się jej niczym na stałe zalepić…. walizka jednak niedługo potem zakończyła żywot ponieważ urwała się główna rączka i nie można już jej było ciągnąć….. służyła ponad 20 lat… stary dobry Samsonite przywieziony przez Jaśka jeszcze z Francji…
W ubiegłym roku 2016 po powrocie z Berlina zastałam moją mniejszą walizeczkę już fachowo odblokowaną (kody łatwo odkodować używając odpowiednich “prześwietlaczy”), a w niej duży dokument, z którego wynikało, iż ze względów bezpieczeństwa została ona otworzona, ale nie znaleziono w niej nic niepokojącego….. Domyślam się, iż zaniepokojenie służb wzbudził mój turystyczny inhalator, który wraz z lekarstwami wożę na dłuższe kontrakty……
Przed następnym wylotem, tym razem do Brukseli, zaopatrzyłam moją walizeczkę w taką informację:
Nie wiem, czy zadziałało, ale już nikt więcej do moich walizek się nie włamywał…. 😎😎😎
Dziś zaopatrzyłam się w jeszcze jeden gadżecik. W berlińskim media-markcie kupiłam wagę walizkową. Już nie będę umierać z niepewności czy moje walizki nie przekroczyły dozwolonego ciężaru…….
Ahhh przypomniała mi się jeszcze jedna historia z czasów, gdy współpracowałam z teatrami operowymi w Czechach i na Słowacji…. Związana jest ona także z walizeczką zwaną Osiołkiem, która mimo, iż niewielkich rozmiarów, była bardzo pojemna. Do naszych południowych sąsiadów jeździłam pociągami. Nawiązałam w teatrach wiele przyjaźni, które trwają i są pielęgnowane do dziś. Ale nie o tym chciałam… Kupowałam tam często przepyszne Śliwowice firmy Jelinek, różnorodne w smakach i naprawdę przepyszne. Ale mogłam także liczyć na dostawy domowych wyrobów, które zapewniał teatrowi w Ostravie kolega Vašek. Gdzieś w środku kraju ktoś z jego rodziny produkował fantastyczną morelówkę czyli merunkovicę, którą nazywaliśmy pieszczotliwie Vaškovicą. Kupowaliśmy ją od niego w plastikowych butelkach, z których oczywiście przelewana była w domach do porządnych, szklanych. I raz wykonałam taką drogę, iż z 4ma litrami Vaškovicy oraz kilkoma butelkami Jelinka udałam się z Ostravy, także pociągiem, do Bratysławy, na spektakle. Tam także zaopatrzyłam się w odpowiednią ilość szlachetnych trunków tak, aby wypełnić Osiołka i elegancko wrócić do Warszawy. Oprócz tego miałam w reklamówce czeskie czipsy, Bramborky. Na granicy czesko – polskiej pani celniczka zatrzymała się przy mnie – byłam sama w przedziale i zaczęła dopytywać, czy przypadkiem nie wiozę jakichś cennych rzeczy zakupionych w Czechach, sreber, złota oraz ALKOHOLU. Na półce nade mną leżał tylko skromny Osiołek….. posłałam pani celniczce rozbrajający uśmiech nr 8 i odpowiedziałam: “Jestem śpiewaczką operową, pracuję w Ostravie, alkoholu raczej nie piję, a tu w torbie wiozę dla córek Bramborky, takich przepysznych czipsów w Polsce nie ma……” Pani, połechtana komplementem, omiotła wzrokiem Osiołka, który chyba wiedząc, co jest grane, jeszcze się wizualnie skurczył….. tak jak i mój żołądek…… Nie wzbudzał żadnych podejrzeń 😅😅😅😛😛😛
C.D.N…
Leave a Reply