Impresje wędrownego pracownika kultury cz.7

with No Comments

Różnych ciekawych ludzi spotykamy w podróżach… ja w drodze nie jestem zbyt rozmowna choć nieuprzejma nigdy…. Jeden z lotów na trasie Berlin – Frankfurt – Warszawa, albo odwrotnie, albo i przez Monachium…. w każdym razie już nad Niemcami. Miejsce w rzędzie przed wyjściami awaryjnymi, rządek skrócony z trzech do dwóch. Obok mnie młody człowiek (plus minus 30) o dość naprężonych kształtach – tu mam na myśli oczywiście mięśnie wyrobione wielogodzinnymi ćwiczeniami na siłowni 😇 😇 😇 ….. już od chwili zajęcia miejsca wykazywał sporą nerwowość, trzymał się siedzenia przed nim i niespokojnie rozglądał na boki, próbując nieśmiałych uśmiechów w moim kierunku… “Boże mój” – pomyślałam – “lot krótki, jakoś przeżyję”. Odpowiedziałam mu uśmiechem i zajęłam się jedną z ksiąg, które mam zapamiętane w tablecie. Jeszcze nie ruszyliśmy, a nerwowość sąsiada nie ustawała a wręcz wzrastała. No dobrze. Start. Maszyna równym ściegiem majestatycznie odrywa się od płyty lotniska. Po krótkiej chwili płynie po niemiecku i angielsku informacja z kokpitu, aby na wszelki wypadek siedząc mieć pasy zapięte, no bo turbulencje mogą przyjść niespodziewanie….. a mój współpasażer…. kurczowo trzymając się siedzenia przed nim miota się na prawo i lewo, obfity pot wystąpił mu na czoło, oczy rozszerzone przerażeniem i ten intensywny, melodramatyczny szeptokrzyk CAZZOOOOOOOOOOO CAAAAZZZZOOOOOOOOOO!!!!!!! przeplatane MAMMAMIA!!!! (nie będę tłumaczyć co znaczy CAZZO bom kulturalna osoba, zainteresowanych odsyłam do Włosko-Polskiego Słownika Wulgaryzmów 😄 😀 😎 😛 😆 )…. samolot oczywiście troszeczkę się bujał i horror mojego sąsiada trwał z dobre 15 minut….. Do poczęstunku zamówił dwie szklaneczki wina zapewne żeby uspokoić zszargane nerwy….. Krótki wniosek z tej podróży: jak siedzisz drogi Włochu u mamusi pod spódnicą całe życie to może już nie wybieraj się w takie drastyczne podróże jak jednogodzinny lot między niemieckimi miastami…. i do tego Lufthansą……

Za którymś razem dostałam za sąsiada sympatycznego Holendra, który leciał na Boże Narodzenie do żony, do Warszawy. Lot był z Brukseli. Łamanym ale bardzo sympatycznym polskim (à la doktor Ruud van der Graaf grany w serialu Na dobre i na złe przez przeuroczego Redbada Kjinstrę) zagaił rozmowę już na początku lotu….. mówił gdzie pracuje, jaką ma rodzinę…. W PLL LOT poczęstunku wciąż nie ma, na krótkich europejskich trasach pasażerowie dostają napoje (zimne i ciepłe) oraz słodycz. W tym okresie były to małe czekoladowe Mikołaje. Holender wziął swojego, a jakże, po czym wręczył mi go ze szczerym zapytaniem: “Chcesz mieć dwa?” co zabrzmiało jak CIEŚ MIEĆ DŁA? 😃 ….  rozmowa toczyła się niezobowiązująco, w którymś momencie zapytana, czym się zajmuję powiedziałam, że śpiewam w operze…. i że właśnie mam w Brukseli w teatrze La Monnaie spektakle, a wracam do rodziny na Święta…. Pan z rozbrajającym uśmiechem i oczywiście ze specyficznym akcentem szczerze spytał: A ŚPIEWASZ W PAŁACU KULTURY? …..

… C.D.N…..

 

Leave a Reply