Sklepy, firmy i inne przedsięwzięcia handlowe zalewają nas od czasu do czasu morzem super ofert, promocji, wyprzedaży i innych mega atrakcyjnych propozycji, których warunki atrakcyjności określone są albo mikropismem gdzieś na dole kartki, albo w bliżej nieokreślonych miejscach, których szukanie zajmuje nam więcej czasu niż znalezienie przedmiotu naszego promocyjnego pożądania. W ostatnim czasie wpadły mi w ręce trzy takie super hiper fantastyczne sprawy, w postaci kuszących kuponów, pomijając dzisiejszy telefon z numeru bydgoskiego w którym miły młody człowiek zaproponował…. ehhh miałam pominąć ale jednak wspomnę. Zatem pan z Bydgoszczy reprezentujący firmę, której nazwy nie byłam w stanie wysłyszeć, jako że szybkość wypowiedzi tego pana przekraczała prędkość światła a zatem i prędkość mojej percepcji słuchowej, wyprodukował długą informację z której zrozumiałam tylko nazwisko Karola Okrasy. Przypomnę iż Karol Okrasa jest sympatycznym człowiekiem pichcącym arcyciekawe potrawy na bazie produktów z Lidla, mającym swoje programy w telewizji, które się nawet fajnie ogląda. W okresach okołoświątecznych klienci tegoż dyskontu zarzucani są także książkami kucharskimi z wizerunkiem Karola, wypełnionymi pięknymi zdjęciami przygotowanych przez niego dań oraz równie pięknymi przepisami… Książki te klienci mogą nabyć za uzbierane mozolnie punkty podczas wielkich zakupów (średnio za 6 naklejek – każda za wydane minimum 50 zł – księga trafia do zachwyconego klienta 😎 😎 😎 proszę jaka oferta…. jedyne trzy stówki na żarcie i literatura kucharska ZA DARMO). Zatem pan z Bydgoszczy zasypał mnie lawiną informacji, miałam wrażenie, że czytał z kartki, bo gdy nieśmiało a za chwilę FORTE próbowałam mu przerwać, pozostawał niewzruszony i dalej trajkotał…. ostatecznie ustaliliśmy że chodzi o jakiś piknik kucharski typu GOTUJ Z OKRASĄ na który pan usiłował zwerbować mnie, rodzinę, sąsiadów i-wszystkich-znajomych-Królika jakby to powiedział Kubuś Puchatek. Udało mi się szczęśliwie wywinąć, staram się być zawsze miła, bo ci młodzi ludzie przecież pracują i nie można ich obrażać ani zrażać…. choć kiedyś to pani po drugiej stronie słuchawki nie wytrzymała i nią trzepnęła…. ale wcale nie byłam niemiła, tylko spytałam się z taką samą szybkością jak ona, o co właściwi chodzi…..
Wrócę zatem, teraz już krócej, do atrakcyjnych promocji pisanych….. na pierwsze starcie – Hiszpania. Supermarket w kompleksie sklepowym El Corte Inglés…. jak to supermarket…. wszystko i nawet ok….. jednorazowy zakup nie przekracza u mnie 20 euro i jest to nawet zapas jedzenia…. dwa razy zostałam OBDAROWANA kuponem zniżkowym o wartości 10 euro, po czym skwapliwie zgłosiłam się do centrum obsługi klienta w celu fizycznego odebrania karteczki….
Magiczny czek upoważnia mnie do zniżki przy zakupach o wartości minimum 50 euro w supermarkecie, z wyjątkiem okolicznych restauracji (i tu jest błąd, do restauracji moglibyśmy wybrać się niezłą paczką……) ja wiem, że ludzie robią zakupy raz na tydzień i potem już się do następnej soboty w sklepie starają nie pojawiać, no ale cóż ja biedna mogłabym nakupić za 50 euro w samy centrum miasta, z którego do domu tylko na piechotę mogę dojść bo wszędzie strefa piesza….. no jeszcze taki drobiazg… można wykorzystać tylko jeden czek DZIENNIE 😭 😭 😭
Wszyscy wszędzie tudzież i w całym Madrycie wiedzą już że jestem fanką Desiguala. Przekolorowe ciuchy które zawojowały mój zmysł wzroku, szczególnie w ostatnich sezonach, gdy zaczęli produkować moje rozmiary (pierwszy Desigual, który pojawił się w Barcelonie mniej więcej w 2009 roku, jeśli się nie mylę, miał rozmiary bardzo hiszpańskie, czy nie dość, ze za małe to jeszcze za krótkie, takie od 36 w dół… 😆 😆 😆). Desigual do najtańszych nie należy, ale w niektórych sklepach (jak w berlińskim na Tauentziendstrasse czy madryckim przy placu Callao) jest kilka pięter a na ostatnim raj outletu…. przyznaję się już, że byłam w moim magicznym sklepie kilka razy, nie zawsze , żeby kupić, ale żeby pooglądać…. no i zostałam obdarowana kilkoma czekami, jeden nawet wpadł mi extra, bo klientka przede mną w wirze pytań i wyjaśniań zapomniała go wziąć (sądzę że jednak z niego i tak nie skorzystałaby)….. napawam się ich widokiem, aczkolwiek raczej nie zamierzam ich realizować, gdyż każdy może być użyty przy zakupie za minimum 69 euro ciuszka z nowej kolekcji Wiosna/Lato….. i też tylko jeden dziennie… tym razem sobie daruję…
Na koniec chciałabym wrócić do mojego kochanego Berlina….. tam trafił mi się jeden kupon za to bardzo specyficzny. W jakiś dziwnie świąteczny dzień pobiegłam na dworzec główny, gdzie sklepy są zawsze czynne. Jako że spacer (czyli ten mój bieg) był długi, w którymś momencie stwierdziłam, że słusznym będzie skorzystanie z toalety. I to nie jest bynajmniej toaleta dworcowa w wersji Dworca Wschodniego w Warszawie….. Elektroniczne brameczki, za 1 euro wyskakuje bilecik i maszyneria w postaci poziomych rurek wpuszcza klienta na teren pożądany. Grzeczna kolejeczka pań, dyrygowanych fachowo przez energiczną Helgę, która wyznacza każdej oczekującej kabinę, z której może skorzystać, po uprzednim przetarciu deski klozetowej odpowiednią spirytusową ściereczką. Helga oczywiście wyciera. Raz dwa, prawo lewo. Niemiecki ordnung w najlepszym wydaniu. Ale nie o tym….. chciałam o tym bileciku, który wyskoczył z maszyny. Bilecik uprawnia do zniżki 50 centów czyli 0,50 € przy zakupach za minimum 2,50 € w dworcowych fastfoodach, fastkawach oraz…. MEDIA MARKCIE!
Lista sklepów objętych zniżkami wywieszona jest na olbrzymim plakacie za plecami Helgi.
I to by było na tyle. Miłego dnia 😆 😆 😆 😆 😆
Leave a Reply